Opowieści z pchacza – ryby nie ma.
W okolicy lutego zadzwonił do mnie Czesiu.
- Zbyszek nie poszedłbyś ze mną na trzytygodniową zmianę w marcu na pchcza?
- Gdzie? – odpowiedziałem.
- Na żwirownię w Varenholz niedaleko Minden, chodzimy po Wezerze z szalandą o długości ok 30 m, a szeroką na 7 m.
- Jak z dojazdem?
- A co Cię obchodzi dojazd, jakoś dojedziemy.
- Dobra uzgodnię sprawę w domu i wezmę w pracy trzy tygodnie urlopu.
Miałem jeszcze pytania dotyczące kwestii przekroczenia granicy, ale dałem sobie spokój.
Sprawy uzgodnieniowe poszły mi raczej gładko, błogosławieństwo na wyjazd od małżonki otrzymałem.
- Babciu dlaczego tato jedzie na statek? – zapytała moja córka.
- A, bo musi się przewietrzyć. – odpowiedziała moja mama.
Z urlopem też nie miałem problemu. Założyłem, że latem i tak pewnie będzie wszystko dalej zamknięte, a przewietrzyć się muszę.
Tylko księgowa z przyszła do mnie i powiedziała.
- Zbyszek weź mnie ze sobą…
Niestety nie mogłem spełnić jej prośby, a tak jej na tej burcie brakowało…
W tego typu wyjazdach trzeba spakować do torby prowiant i ciuchy robocze, bo wizyt raczej nikomu się tam nie składa.
Podróż do Wrocławia i dalej już samochodem do Varenholz minęła szybko.
Na statku było nas trzech, Czesiu, Piotr i ja.
Pierwsze dwa dni to dostrajanie załogi do potrzeb kapitana, normalna sprawa, Czesiu porzucał mięsem i później rozumieliśmy się bez słów.
Rano start przed 6 i jazda do ok. 18, cztery kilometry w górę rzeki po żwir i cztery kilometry w dół z towarem na szalandzie. Wydaje się to proste …, ale rzeka zmienia swój stan wody i tym samym prędkość nurtu, a do tego trzeba liczyć się z wiatrem z nieodległego Morza Północnego.
Dużym urozmaiceniem drogi było stado krów pasące się nad rzeką, jeszcze trochę i pewnie znałbym je wszystkie po imieniu.
Po załadowaniu/wyładowaniu szalandy Piotr wręcz liturgicznie zapalał papierosa, a ja szedłem do sterówki, gdzie Czesio, który niedawno skończył lat 70, dzielił się ze mną swoją wiedzą żeglugową. Prawdę pisząc przypominał, wskazywał i wtłaczał mi pewne wiadomości do głowy, zwłaszcza te związane z Odrzańską Drogą Wodną.
Dalej kłębią mi się w głowie gorzkie i niewesołe myśli dotyczące historii gospodarczego korzystania z rzeki Odry od końca II wojny światowej do dziś, i tak:
- Odrzańską Drogę Wodną w sposób barbarzyńsko eksploatowano (pomijam największe i nigdy w tej skali nie powtórzone remonty z lat 1945-1949!),
- nowa flota pchana (pchacze i barki pchane) budowane były na potrzeby Układu Warszawskiego (łatwość przewożenia "sztuk ciężkich"). Należy zwrócić uwagę, że silniki spalinowe instalowane na tych pchaczach brane były z wojska, tj. na nowych pchaczach nie było nowych silników, były to używane silniki czołgowe Henschel – Wola,
- poborowi, którzy wchodzili w skład załogi pływającej mogli "odrobić" wojsko pracując dalej na swoim stanowisku,
- apogeum wywozu węgla ze Śląska do Szczecina zbieżne było z likwidacją kopalń w Wielkiej Brytanii,
- obecne plany odbudowy i modernizacji śródlądowych dróg wodnych w Polsce wymusiło NATO.
Wieczorem po pracy i kolacji zaczynał się rozdział opowieści dziwnych treści.
Pchacz z szalandą na noc zacumowany był na akwenie – wyrobisku pożwirowym, gdzie bardzo łatwo można było zaobserwować dzikie gęsi, perkozy, czaple, rybitwy i całe to wodne latające towarzystwo na czele z kaczkami. Czymś tą swoją zieloną dietę te stworzenia boże uzupełniały, lecz Piotr (całe życie przepracował na bagrach – pogłębiarkach) twierdził, że tu nie ma ryb… szybko okazało się, że dla Piotra nazwa ryba przysługuje okazowi powyżej jednego kilograma wagi.
- Miałem stawiać tu siatkę, ale nic tu nie ma – z ubolewaniem stwierdził Piotr.
- Jak to nie ma. A te ptaki, to chyba na coś polują – naiwnie rzekłem.
- Tego narybku nie biorę pod uwagę. Kiedyś wypłynąłem łodzią z elektrykiem i mechanikiem na ryby, które łapaliśmy za pomocą radaru (tj. łapali na prąd, a sami byli po dobrej herbacie z prądem). Nagle zobaczyłem takiego wielkiego węgorza, gruby był jak moja ręka. Rzuciłem się do wody i złapałem go, sęk w tym, że łodzią troszkę zachwiało i elektrykowi do wody wpadł radar. Na szczęście mechanik szybko usadził na dupie elektryka z radarem, a mnie zesztywniałego razem z węgorzem wyciągnął z wody. Mało się wtedy nie utopiłem, ale węgorza z rąk nie wypuściłem. – Z dumą podkreślił ostatnie zdanie Piotr.
Nie pozostało mi nic innego jak zgodzić się z Piotrem – ryby na tej żwirowni nie ma.
tagi: żegluga
![]() |
Zbigniew |
5 kwietnia 2021 13:39 |
Komentarze:
![]() |
ewa-rembikowska @Zbigniew |
5 kwietnia 2021 14:33 |
Świetne. Skoro rybki i herbata z prądem to pozwolę sobie na przytoczenie wspomnień mojego stryjka, który trafił na roboty przymusowe właśnie do Minden, gdzie po krótkim przeszkoleniu awansował na palacza parowozu. Parowozy ciągnęły składy z uzbrojeniem potrzebnym na froncie wschodnim, m.in. pod Stalingradem. Jakoś przeżył.
Minden wyzwoliła US Army a niemałą rolę w powitaniu wyzwolicieli odegrał Marian, który znał wszystkie magazyny z żywnością i innym "dobrem". Zwłaszcza to inne "dobro"bardzo przypadło do gustu kapitanowi US Army Fordowi (synowi tego Forda). Pili równo przez dwa tygodnie do wyczerpania zapasów.
![]() |
maria-ciszewska @ewa-rembikowska 5 kwietnia 2021 14:33 |
5 kwietnia 2021 16:47 |
Mojego tatusia we wojnę Niemcy też wsadzili na parowóz. Miał wtedy 16 lat, był pomocnikem maszynisty, palaczem. Jak się o tym dowiedziałam, również jako szeznastolatka, miałam do niego pretensje, że nie uciekł do partyzantów i nie okrył się chwałą. Miałam wtedy głowę nabitą powstaniem warszawskim i bohaterskimi harcerzami z Szarych Szeregów. Na szczęście pretensje zachowałam dla siebie.
![]() |
maria-ciszewska @Zbigniew |
5 kwietnia 2021 16:48 |
A notka super, jak zawsze : ) Czekam na więcej.
![]() |
Paris @Zbigniew 5 kwietnia 2021 18:58 |
5 kwietnia 2021 19:25 |
Samo zycie,...
... dzieki za te fotke, bo chociaz dzieki niej moge "sobie wyobrazic" ten mozolny i trudny transport wodny,... z czym to sie je.
Tak czy owak ciekawe zajecie.
![]() |
Zbigniew @Paris 5 kwietnia 2021 19:25 |
5 kwietnia 2021 19:53 |
Trzeba "tylko" uważać, by nogi lub ręki nie urwało i nauczyć się chodzić po pokładzie. Z drugiej strony dzięki temu wszystkie gównoburze biurowe jakoś mnie mało poruszają.
![]() |
Paris @Zbigniew |
5 kwietnia 2021 20:53 |
O tak...
... mialam "namiastke" tych pokladowych wrazen, kiedy jednego razu z moja francuska kolezanka Isabel i jej tata poplynelismy ich prywatnym, malym kutrem na taki polow. Juz na "dzien dobry" na kutrze, byla gdzies 3 albo 4 rano, w marcu - tak sie poslizgnelam na lancuchu, ze dobrze, ze reki albo nogi sobie nie zlamalam, a tylko rozerwalam troche gumowy rekaw od mojego plaszcza. Isabel juz doszla przez praktyke do takiej wprawy, ze nawet sama wyplywala na polowy, za co ja ja podziwialam,... ale wtedy lowil jej tata, a ona miala mnie "na oku".
W sumie polow byl bardzo dobry, a ja z St.-Malo do Rennes wrocilam z pelnym bagaznikiem owocow morza do zamrozenia... no i ze wspomnieniami do dzis, dzieki Isabel.
![]() |
chlor @Zbigniew |
5 kwietnia 2021 21:44 |
Ciekawy jest również wątek księgowej, niestety nie rozwinięty.
|
onyx @chlor 5 kwietnia 2021 21:44 |
6 kwietnia 2021 09:03 |
Ciekawe czy żona czytała?
![]() |
Zbigniew @chlor 5 kwietnia 2021 21:44 |
7 kwietnia 2021 06:56 |
Oj tam, oj tam...
![]() |
Zdzislaw @Zbigniew 7 kwietnia 2021 06:56 |
8 kwietnia 2021 15:49 |
Aż ciarki po skórze ... Gdybym tak miał przynajmniej ze 30 lat mniej (i córki o tyleż młodsze), to też bym może tak. A teraz to mogę palcem po mapie i po necie, a to po Panamskim, a to Three Georges Dam, a to po projekcie drogi wodnej E40. Tak namierzyłem w necie naszego człowieka , który "olędruje" już od 81 roku w tych Niderlandach i (jako wodny budowlaniec) - mimo emerytury - dalej zmaga się z tematem i żyje po trosze również sprawami krajowymi. Pogwarzyliśmy przez chwilę.Nie wiem, czy pływa na pchaczu. Chyba - podobnie do mnie - palcem po mapie.
![]() |
zkr @Zbigniew |
12 kwietnia 2021 22:22 |
> obecne plany odbudowy i modernizacji śródlądowych dróg wodnych w Polsce wymusiło NATO.
Cos zaczyna sie dziac powoli. Ciekaw jestem czy to lokalna inicjatywa czy wlasnie efekt dzialania "sily wyzszej":
Kontenery na Wiśle - komercyjny rejs barki z Portu Gdańsk do Chełmna
"Organizatorem przedsięwzięcia, które promuje ideę śródlądowego transportu wodnego, jest samorząd województwa kujawsko-pomorskiego.
– Położenie naszego regionu, w którym krzyżują się dwie międzynarodowe drogi wodne, daje duże możliwości rozwoju w oparciu transport śródlądowy. Dlatego jako województwo jesteśmy szczególnie zainteresowani działaniami zmierzającymi do użeglownienia dolnej Wisły i uruchomienia jej potencjału gospodarczego, oczywiście przy poszanowaniu środowiska naturalnego. Ten rejs pokazuje możliwości, jakie się z tym wiążą – mówi marszałek Piotr Całbecki."
(...)
"Przedsięwzięcie ma również aspekt badawczy i wdrożeniowy. Trasą barki popłynie łódź Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gdańsku, z pracownikiem naukowym Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy i studentem tej uczelni na pokładzie. Akademicy sprawdzą oznakowanie nawigacyjne szlaku, jego przepustowość oraz lokalizację trudnych żeglugowo miejsc. Rejs powinien też pozwolić określić warunki brzegowe dla opłacalności i konkurencyjności tego modelu transportu."
Pierwszy w historii komercyjny rejs Wisłą z ładunkiem kontenerów
podali oszacowanie kosztow:
"Według badań koszty zewnętrzne na 1000 tonokilometrów szacowane są:
- w transporcie samochodowym na 24,12 euro,
- w transporcie kolejowym na 12,35 euro,
- w transporcie wodnym śródlądowym na poziomie nieprzekraczającym 5 euro."